ks. Bogusław Kozioł SChr
Drogami pielgrzymstwa polskiego…
Artykuł pochodzi z miesięcznika "Msza Święta" nr 01, styczeń 2015
W pierwszą niedzielę Adwentu, to jest 30 listopada 2014 roku, z inicjatywy papieża Franciszeka rozpoczął się w Kościele Rok Życia Konsekrowanego. Okazją do obchodów tego Roku jest 50. rocznica dekretu Soboru Watykańskiego II „Perfectae caritatis”, który w polskim przekładzie nosi tytuł: „Dekret o przystosowanej do współczesności odnowie życia zakonnego”. Ideą przewodnią Roku Życia Konsekrowanego ma być między innymi refleksja nad jakością życia zakonnego, rozpalenie na nowo charyzmatów przez członków poszczególnych instytutów czy też ożywienie miłości do swoich założycieli. Wszystko to zaś ma prowadzić do owej perfectae caritatis, czyli doskonałej miłości.
Charyzmat Towarzystwu Chrystusowemu został wyznaczony już przez sługę Bożego kard. Augusta Hlonda, założyciela tego Zgromadzenia. W napisanych przez niego konstytucjach zakonnych czytamy między innymi, że „zewnętrznym zadaniem Towarzystwa jest apostolstwo na rzecz rodaków za granicami państwa, a więc przede wszystkim wszelka działalność duszpasterska i religijna wśród nich, a w miarę potrzeby i możności także społeczna i kulturalna opieka nad nimi” (Ustawy1 §2). Ten charyzmat, który niewątpliwie wpływa na duchowość całego Zgromadzenia, zrodził się głównie z osobistego doświadczenia i charyzmatu Prymasa Założyciela, a także z bardzo konkretnych potrzeb duchowych polskich emigrantów. Doskonale w tę problematykę wpisało się także doświadczenie, wielkie zainteresowanie, jak i kapłańska troska sługi Bożego o. Ignacego Posadzego, którego to kard. A. Hlond wybrał na organizatora powstałego w 1932 roku Zgromadzenia dla polskich emigrantów.
Spróbujmy zatem pochylić się nad osobistym umiłowaniem zagadnień emigracyjnych przez sługę Bożego o. Ignacego Posadzego, którego 31. rocznica śmierci przypada w bieżącym miesiącu (zmarł 17 stycznia 1984 r.). Na przykładzie życia Ojca Ignacego i misji Towarzystwa widać, jak w sposób perfekcyjny Opatrzność przygotowuje człowieka do podjęcia wyjątkowych zadań.
Sługa Boży z faktem pobytu Polaków na obczyźnie zetknął się bardzo wcześnie. W swoich pamiętnikach zapisał: „Spotkałem się z tym od dzieciństwa. Z mojej wioski rodzinnej wyjeżdżali niektórzy na pracę zarobkową do Zagłębia Ruhry. W naszej okolicy tu i tam wyjeżdżał niejeden na stałe do Stanów Zjednoczonych, bez myśli powrotu do kraju” (Fragmenta vitae). Jednak uświadomienie sobie przez niego, jak wielkim problemem jest emigracja i jak duże niesie ze sobą trudności, przyszło podczas studiów seminaryjnych w Münster i w Fuldzie. Wtedy to kleryk I. Posadzy spotkał się po raz pierwszy z polskimi robotnikami pracującymi na emigracji. Wsłuchiwał się w ich skargi zarówno na ciężkie warunki pracy, jak i na brak opieki duszpasterskiej. A trzeba pamiętać, że polska emigracja tamtych czasów uważała za wielkie nieszczęście brak możliwości korzystania z sakramentów czy też brak perspektyw uczestniczenia w nabożeństwach odprawianych w języku polskim.
Do rąk kleryka Ignacego podczas jego pobytu w Niemczech wpadł pewien artykuł niemieckiego księdza. Warto przybliżyć to wydarzenie właśnie w tym miejscu, gdyż wydaje się, że odegrało ono znaczącą, a może wręcz decydującą rolę w podejściu o. Posadzego do problematyki polskiej emigracji. Otóż w jednym z czasopism przeczytał o przeżyciach niemieckiego kapłana, który znalazł się przy łóżku ciężko chorej polskiej robotnicy. Umierająca kobieta pragnęła wyspowiadać się, jednak nie znała języka niemieckiego, a obecny przy niej ksiądz nie znał z kolei języka polskiego. W tej sytuacji obydwoje byli bezradni. Niemiecki kapłan udzielił ostatecznie kobiecie rozgrzeszenia i sakramentu chorych, ale w języku niemieckim. Kończąc artykuł, ów ksiądz zaapelował o polskich duszpasterzy, których obecność w takich sytuacjach jest nie do przecenienia. Na kleryku Posadzym artykuł ten wywarł na tyle mocne wrażenie, że już wtedy, nie znając planów Bożych wobec siebie, postanowił, iż gdy zostanie kapłanem, poświęci swój wolny czas polskim emigrantom.
I faktycznie tak też się stało. O. Ignacy Posadzy od 1922 roku wszystkie swoje wakacje kapłańskie wykorzystywał na duszpasterskie odwiedziny skupisk Polaków szczególnie w Niemczech, ale także we Francji, Danii, Czechach czy też w Rumunii. Swoje spostrzeżenia przedstawiał Księdzu Prymasowi kard. A. Hlondowi. Coraz bardziej również utwierdzał się w przeświadczeniu o palącej konieczności zapewnienia polskim emigrantom duszpasterstwa w ich rodzimym języku, jak również organizowania dla nich wszechstronnej pomocy.
Tę wielką troskę o. Ignacego o polskich emigrantów zauważył najpierw Urząd Emigracyjny przy Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej, który zwrócił się do niego o opiekę nad emigrantami polskimi udającymi się do Stanów Zjednoczonych. Umiłowanie sprawy polskiej na emigracji, a szczególnie zamiłowanie do duszpasterstwa emigracyjnego dostrzegł także Prymas Polski kard. A. Hlond. On to w roku 1929 oraz w latach 1930-1931 zlecił ks. Posadzemu wyjazd do Ameryki Południowej, aby tam przemierzył skupiska polskie i dokonał niejako w imieniu Prymasa wizytacji placówek duszpasterskich. Pierwsza podróż do Ameryki Południowej, która trwała niespełna trzy miesiące, pozwoliła ks. Ignacemu jedynie poczynić stosunkowo pobieżne spostrzeżenia, które następnie przekazał Kardynałowi Prymasowi. Ale wtedy już dostrzegł wśród Polaków dotkliwy brak księży, a tym samym brak możliwości korzystania z sakramentów w języku polskim.
Druga podróż na Półkulę Południową potwierdziła te konstatacje. Jednak wtedy ks. Ignacy zaangażował się w działalność duszpasterską na tamtych terenach. U tamtejszych Polaków zaspakajał palącą potrzebę bliskiego kontaktu z Ojczyzną i polskim językiem. Uczył miłości do Boga i do człowieka. Sprawował Eucharystię i udzielał innych sakramentów. Prowadził nabożeństwa po polsku i celebrował pogrzeby. Odwiedzał skupiska Polaków, którzy rzuceni byli w głęboki busz brazylijski, krzepiąc ich słowem i dobrą radą, a przede wszystkim swoim wielkim oddaniem drugiemu człowiekowi.
Z tych podróży – zarówno po Europie, jak i do Ameryki Południowej – ks. I. Posadzy pisał reportaże do „Przewodnika Katolickiego”. Później przeżycia i zebrane doświadczenia z pobytu w Brazylii, Argentynie i Urugwaju zostały opublikowane w książce „Drogą pielgrzymów”. Książka ta doczekała się pięciu wydań, co świadczy o wielkim kunszcie literackim, jaki posiadał Sługa Boży, jak również o trafnych spostrzeżeniach, które w niej zawarł. Dziś nie tylko można nabyć to piąte wydanie, ale również można książkę tę odsłuchać, gdyż staraniem Ośrodka Postulatorskiego Towarzystwa Chrystusowego zostało nagrane słuchowisko w formie audiobooka.
Wracając do Sługi Bożego i jego troski o polską duszę na wychodźstwie – jak się wówczas mówiło – 22 sierpnia 1931 o. Ignacy spotkał się w Poznaniu z kard. A. Hlondem. Poza omówieniem problemów związanych z egzystencją Polaków w Ameryce Południowej dla dalszego życia ks. Posadzego, jak również dla całej Polonii rozmowa z Prymasem Polski miała doniosłe znaczenie. Otóż Kardynał Prymas powrócił do tematu poruszonego przed wyjazdem do Ameryki, mianowicie do myśli, aby o. Ignacy podjął się zorganizowania nowego zgromadzenia zakonnego, które poświęciłoby się pracy wśród Polonii. I rzeczywiście, w 1932 roku sługa Boży o. Ignacy Posadzy rozpoczyna organizację nowego zgromadzenia, składającego się z księży i braci, noszącego nazwę Towarzystwa Chrystusowego dla Wychodźców, a którego zewnętrznym celem miała być opieka duszpasterska nad polskimi emigrantami.
Kard. August Hlond w swojej profetycznej wizji, jak również w swojej doskonałej znajomości drugiego człowieka oraz w wielkim zatroskaniu o polskie duszpasterstwo na emigracji nie mógł wyznaczyć lepszej osoby do organizowania tego dzieła, jak o. Ignacy Posadzy. Pokazała to historia jego życia, szczególnie ukochanie duszpasterstwa polonijnego, pokazały to także pierwsze lata istnienia Towarzystwa, kiedy o. Ignacy z właściwą sobie energią i zapałem organizował początki nowej rodziny zakonnej. Warto w tym miejscu wspomnieć, że mimo rozlicznych obowiązków o. Posadzy skorzystał z propozycji ks. F. Foreckiego, redaktora „Przewodnika Katolickiego”, i na przełomie 1936 i 1937 roku wyjechał na Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny do Manili. Z tego wyjazdu również powstała książka. O. Ignacy wyprawy na Daleki Wschód nie traktował jako miłego spędzenia czasu czy też jako odpoczynku od trudów przy organizacji Zgromadzenia. Wręcz przeciwnie, był przekonany, że to jest jeden z elementów właściwego funkcjonowania Towarzystwa Chrystusowego. To nowe Zgromadzenie musiało bowiem zdobyć wiedzę o położeniu i potrzebach wychodźstwa polskiego na całym świecie. Zresztą w tamtym czasie Stolica Apostolska chciała przekazać na własność Towarzystwu polonijną parafię w Harbinie (obecnie jest to miasto w północno-wschodnich Chinach). Po powrocie o. I. Posadzy jeszcze bardziej umocnił się w przekonaniu, że zamysł Kardynała Prymasa i jego osobiste zaangażowanie się w dzieło tworzenia Towarzystwa Chrystusowego są nie tylko potrzebne, ale wręcz niezbędne dla Polonii.
Z powyższych rozważań wynika prawda, iż Bóg, chcąc powołać do istnienia jakieś dzieło, które służyłoby zbawieniu ludzi, przygotowuje najpierw do tego odpowiednie osoby. W przypadku Towarzystwa Chrystusowego był to sługa Boży kard. August Hlond i sługa Boży o. Ignacy Posadzy. Obydwaj o wielkim sercu i mocno zatroskani o los Polaków na emigracji. Obydwóm bardzo zależało na tym, aby na wychodźstwie nie „ginęły polskie dusze”. Obaj musieli jednak wcześniej sami przejść „drogę pielgrzymstwa polskiego”. Z tej miłości i troski duszpasterskiej zrodziło się Towarzystwo Chrystusowe.
Na koniec przywołajmy słowa samego o. Ignacego, mówiące o misji, jaką nadal ma pełnić Towarzystwo. „Kardynał Hlond, nasz Założyciel, często ubolewał nad tym, że są zgromadzenia, które utraciły swój pierwotny cel i że tym samym stały się zbędne w Kościele Bożym. […] Dlatego szkicując charakterystycznego ducha Towarzystwa, domaga się bezgranicznego ukochania sprawy Bożej w wychodźstwie oraz żądzy i ofiary z siebie i radosnego poświęcenia sił i wygód dla dobra tułaczy polskich.
W obrzędach profesji kładzie w usta profesów słowa: «Służbę Chrystusową rozumiemy jako służbę miłości i ofiary. W ofiarnej pracy dla wychodźstwa chcemy strawić siły i życie nasze». […] Tym duchem żyliśmy w Potulicach. Praca dla wychodźstwa była najgorętszym pragnieniem każdego z nas. Tym duchem żyliśmy w czasie wojny. Przypomina mi się scena, której chyba nigdy nie zapomnę. Niemcy wywożą coraz więcej Polaków do Rzeszy. Były to setki tysięcy rodaków biednych, opuszczonych duchowo i moralnie. Chodziło więc o to, by mieli wśród siebie polskiego kapłana. Wezwałem więc czterech naszych księży. Każdemu z osobna stawiałem pytanie: «Mój Drogi, czy chciałbyś pojechać do Rzeszy jako robotnik, pod przybranym nazwiskiem?». I każdy z nich, świadomy celu Towarzystwa, wypowiedział ochotnie: Ad sum [Jestem]. I pojechali. Był to prawdziwy heroizm. Każdy z nich wiedział, że w razie zdemaskowania grozi mu sąd wojenny i niechybna śmierć. Pojechali cicho, bez rozgłosu. Nie było akademii pożegnalnych, nie było przemówień. I wszyscy czterej chlubnie wywiązali się ze swego zadania. […] Pamiętajmy o wychodźstwie, to jest nasze posłannictwo! Pamiętajmy o Polakach we Francji, w Niemczech, w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, w Brazylii, w Paragwaju, Urugwaju, Australii. Oni tam nas oczekują. Oni nas potrzebują. Czego żądają od nas? Modlitwy, bo na wychodźstwie polskie dusze giną. Na wychodźstwie dzieje się źle. Taka skarga płynie ku Polsce od dalekich siedlisk naszych tułaczy. Takim zarzutem obciąża zagranica sumienie narodu. Czyż mogłaby Ojczyzna odmówić opieki duchowej swym najnieszczęśliwszym dzieciom? Oni spodziewają się po nas, że my do tej pracy jak najlepiej się przygotujemy. Obyśmy nie zawiedli ich nadziei. Niech te rozważania was zelektryzują. Niech będą bodźcem, byśmy na nowo przejęli się hasłem: «Wszystko dla Boga i polskiej rzeszy wychodźczej»” (I. Posadzy, Dzieła, t. II, s. 284-288) .