ks. Jarosław Staszewski SChr
Tęcza – misterium Boga
Artykuł pochodzi z miesięcznika "Msza Święta" nr 11, listopad 2014
Człowiek niezmiennie nie posiada się z zachwytu, kiedy na niebie, na którym burza zostawiła kolor nasyconego chabru, ujrzy skraje horyzontu spięte świetlistym łukiem tęczy. A jeśli ten cud natury dokonuje się pod koniec dnia i w promieniach popołudniowego słońca wszystko staje się złote, to spektakularność zjawiska odbiera wprost mowę. I staje mały człowiek pod wielkim dachem nieba, jak śpiewał Edward Stachura, i nadziwić się nie może, że tego piękna w czystej postaci ktoś może użyć do znakowania czegoś, co się Bogu podobać nie może.
Ponieważ na niebie nie dzieje się nic piękniejszego i bardziej metafizycznego, właściwie wszystkie starożytne kultury widziały w tęczy znak wspaniałości bóstwa, jego życzliwości, most umożliwiający komunikację ze światem bogów czy – jak Grecy – personifikację wysłanniczki Olimpu, bogini Iris.
Siedmiu kolorów w tęczy doliczono się dopiero w czasach nowożytnych. Wcześniej widziano ich zaledwie trzy: czerwony, żółty i niebieski. Na ich rozmytych granicach powstawały dopiero kolejne: oranż, zieleń, indygo i fiolet. Zieleń, czerwień i fiolet wyróżniał Arystoteles, a Pliniusz zamiast zieleni dostrzegał niebieski. Tęcza w Księdze Apokalipsy jest szmaragdowa (Ap 4,3), a w wizji proroka Ezechiela po prostu pełna blasku (Ez 1,28).
Dla ludzi Biblii majestatyczny łuk rozpostarty na niebie – to znak chwały i łaski Boga. (...)