Msza Święta - miesięcznik biblijno-liturgiczny

« powrót do numeru


Ks. Michał Kamiński, Grzegorz Duszyński
W slużbie liturgii. 75 lat "Mszy Świętej".

Artykuł pochodzi z miesięcznika "Msza Święta" nr 03, marzec 2011

Z długoletnim Redaktorem Naczelnym "Mszy Świętej", ks. Michałem Kamińskim TChr, rozmawia Grzegorz Duszyński.

Grzegorz Duszyński: Dokładnie 75 lat temu ukazał się pierwszy numer „Mszy Świętej”. Objął Ksiądz fotel Redaktora Naczelnego tego pisma w 1968 roku. Miesięcznik ukazywał się już ponad 30 lat, żył jego założyciel i pierwszy redaktor, dziś Sługa Boży ojciec Ignacy Posadzy i inni poprzednicy Księdza na tym stanowisku. Został Ksiądz dziewiątym z kolei Redaktorem Naczelnym pisma. Jakie stanowiło to wyzwanie dla Księdza?

ks. Michał Kamiński TChr: Każde nowe, powierzone przez Przełożonego zadanie stanowi w zakonie swoiste wyzwanie. Na to, że mnie, i właśnie wtedy, powierzono tę funkcję, złożyły się liczne szczegółowe okoliczności. Od 4 lat byłem po ukończeniu polonistyki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pomocnikiem ówczesnego Redaktora Naczelnego, ks. Edwarda Szymanka, który w roku 1968 objął stanowisko rektora seminarium, zatem potrzebny był nowy redaktor. Najbliższym i znającym już nieco pracę w Redakcji człowiekiem byłem wtedy ja i dlatego otrzymałem tę nominację. Przyjąłem ją, ponieważ zaraz po święceniach kapłańskich postanowiłem, że nie będę nigdy wybierał sobie pracy w Towarzystwie Chrystusowym, aby potem w razie trudności nie narzekać na siebie. Motywem był zwykły oportunizm, nie zakonne posłuszeństwo, ale mogę to dziś, po 52 latach życia zakonnego, powiedzieć współbraciom chrystusowcom, że wyszedłem na tym bardzo dobrze i byłem zadowolony z powierzanych mi obowiązków. Nowe zadanie zbliżyło mnie też ze Sługą Bożym ojcem Ignacym Posadzym, ponieważ był taki zwyczaj, że po wydrukowaniu nowego numeru „Mszy Świętej” przedstawiało się osobiście egzemplarz Ojcu, który mieszkał w naszym domu zakonnym w Puszczykowie.

G. D.: Zażyłość Księdza Redaktora z pismem zaczęła się znacznie wcześniej, bo pierwszy swój tekst opublikował Ksiądz we „Mszy Świętej”, w dziale ministranckim, jeszcze jako kleryk, w 1957 roku. Potem miały miejsce lata sukcesywnej współpracy…

ks. M. K.: Tu można by postawić dwa pytania: dlaczego już jako kleryk? I dlaczego o ministrantach? W seminarium wydawaliśmy wewnętrzną gazetkę klerycką, w redagowanie której czynnie się angażowałem. Poza tym tworzyłem satyryczne teksty do imprez andrzejkowych i innych, co skłoniło o. Ignacego Posadzego do wysłania mnie na studia polonistyczne. Natomiast temat ministrancki pojawił się u mnie w Ziębicach, kiedy to jako kleryk zostałem wyznaczony przez przełożonego domu, ks. Witolda Stańczaka, do założenia kółka ministrantów w parafii Ziębice na Dolnym Śląsku. Grupa ta przy naszym kościele rektorskim wkrótce liczyła ponad 100 chłopaków. Było to dla mnie wspaniałe doświadczenie i wyzwanie, które zaowocowało jeszcze po 50 latach kapłaństwa, bo dwóch ministrantów z tej grupy, jako wojskowych oficerów lotnictwa, gościłem na swoim pięćdziesięcioleciu.

G. D.: Miał Ksiądz to szczęście, że po zdobyciu wykształcenia teologicznego w Seminarium zakonnym skończył Ksiądz polonistykę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Z pewnością było to ułatwienie w podjęciu pracy redaktorskiej. Ale miesięcznik miał od początku ściśle określony profil – tematycznie związany był z Eucharystią. We wcześniejszych latach miał też swoje podtytuły: „Miesięcznik liturgiczny”, z dopiskiem „ilustrowany” czy „popularny”, ewentualnie tylko „Miesięcznik” lub w ogóle bez podtytułu. Posiadał swoje stałe działy. Z podjęciem przez Księdza pracy redaktorskiej wraca podtytuł „Miesięcznik biblijno-liturgiczny”. Na ile czuł się Ksiądz spadkobiercą swoich poprzedników, na ile podejmował Ksiądz to zadanie, mając własną wizję pisma?

ks. M. K.: Mam wrażenie, że podtytuł „Miesięcznik biblijno-liturgiczny” zaistniał w czasie redaktorstwa ks. E. Szymanka, który był biblistą. Ja nie próbowałem nawet mieć własnej wizji, będąc tylko polonistą, czyli ewentualnie sprawnym językowo, dlatego od początku postawiłem na grupę ekspertów i stworzyłem zespół redakcyjny, który w czasie mojej kadencji zbierał się regularnie co miesiąc, aby dokładnie zaplanować zawartość kolejnego numeru, łącznie z szatą graficzną, której autorką przez długie lata była pani Wanda Gałczyńska. Jedyną troską i trudnością dla całego zespołu redakcyjnego było wtedy trafienie do bardzo zróżnicowanego adresata pisma. „Msza Święta” trafiała do wykształconego teologicznie księdza i do bardzo prostych wiernych, stąd wypośrodkowanie formy i treści odpowiedniej dla każdego było wtedy wielką trudnością. A mieliśmy świadomość, że na katolickim rynku wydawniczym była wtedy pustka. W całej Polsce było tylko 12 redaktorów naczelnych związanych z Episkopatem, w tym ponad połowa pism była adresowana tylko do księży.

G. D.: Pod koniec lat pięćdziesiątych nakład miesięcznika kształtował się na poziomie 65.000 egz. Na skutek przemian ustrojowych w Polsce w roku 1961 nakład ten drastycznie urzędowo obcięto do 5.000 egz. W roku następnym udało się go zwiększyć do 8.000 egz., na początku lat siedemdziesiątych – do 15.000 egz. Jak udało się Księdzu osiągnąć taki „sukces”? Przecież powszechnie pamiętamy stosunki państwa z Kościołem…

ks. M. K.: Pewnym „cudem” było to, że w ogóle nie zlikwidowano „Mszy Świętej”, podobnie jak wiele czasopism katolickich w tym okresie. Argumentem z naszej strony było wysyłanie pewnej ilości egzemplarzy do Polonii, no i posłannictwo pracy duszpasterskiej księży chrystusowców wśród Polaków za granicą. Na robieniu dobrego wrażenia wśród Polonii zawsze trochę władzom komunistycznym zależało. Natomiast podnoszenie dwukrotne nakładu nie było moją zasługą. Wprawdzie wysyłaliśmy rokrocznie pisma o zwiększenie nakładu, jednak jedna i druga podwyżka była „prezentem” dla kolejno wybranego Przełożonego Generalnego Zgromadzenia. Czy kryły się za tym jakieś inne względy polityczne – trudno mi powiedzieć.

G. D.: Po wojnie księża chrystusowy nie odzyskali swojego zakładu poligraficznego w Potulicach, w pierwszej siedzibie Zgromadzenia. Przy niemałych ograniczeniach, wszechobecnej cenzurze, państwowych centralnych limitach na papier i nakłady, był Ksiądz zmuszony do współpracy, zwłaszcza jeżeli chodzi o skład, druk, oprawę, nawet kolportaż, z różnymi państwowymi urzędami i przedsiębiorstwami. Jak Ksiądz wspomina tę współpracę?

ks. M. K.: Słowo „współpraca” dzisiaj źle się kojarzy, może lepiej by było mówić o współdziałaniu. Po II wojnie światowej w zamian za skonfiskowany nowoczesny zakład poligraficzny w Potulicach umożliwiono nam korzystanie z usług Poznańskich Zakładów Poligraficznych im. M. Kasprzaka w Poznaniu, konkretnie z zakładu przy ul. J. Wybickiego. Współpraca z poligrafią poznańską układała się bardzo dobrze. Większość kadry kierowniczej i pracowników to byli drukarze z przedwojennej Drukarni Św. Wojciecha, ludzie życzliwi dla Kościoła i cieszący się, że wobec nawału propagandowych druków komunistycznych mogli pracować przy wydawnictwie katolickim. „Msza Święta” była w tym zakładzie jedynym drukiem religijnym, zatem nie mieliśmy ani żadnych utrudnień, ani opóźnień w druku. Ale trzeba zaznaczyć, że na tym poziomie, to znaczy na poziomie produkcji, redaktor naczelny działał zawsze na granicy odpowiedzialności karnej, szczególnie z powodu limitów na przydziały papieru. W sytuacji, w której oszukanie władz komunistycznych było co najmniej moralnie obojętne, dodatkowy papier potrzebny do wydrukowania nakładu kupowało się nielegalnie, za łapówki i tym podobne i nielegalnie wprowadzało się go do magazynu drukarni. Groziło to likwidacją pisma lub więzieniem redaktora odpowiedzialnego oraz pracowników drukarni; byliśmy na to przez cały czas komuny przygotowani i ryzykowaliśmy.
Jakoś dzięki Opatrzności się udało. Natomiast zupełnie inna sytuacja była na poziomie Wydziału Wyznań, Głównego Urzędu Kontroli Prasy i Publikacji czy Ministerstwa Kultury i Sztuki. Tu rozmowy były nieszczere, wręcz kłamliwie zwodzące. Na przykład w Departamencie Książki Ministerstwa Kultury i Sztuki, który centralnie limitował przydziały papieru na druk również czasopism, obiecywano zawsze ustnie, lecz na piśmie odpowiadano negatywnie. Zaś każdy numer „Mszy Świętej”, wszystkie publikowane w nim teksty i zamieszczane ilustracje – zresztą nie tylko w naszym miesięczniku – musiały przejść szczegółowe sito cenzora, urzędnika poznańskiego oddziału Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk. Od Redakcji wymagało to nie tylko rozwagi przy redagowaniu tekstów, swego rodzaju dyplomacji w rozmowach nawet nad pojedynczymi wyrażeniami, sformułowaniami, przy jednoczesnym obowiązku dochowania wierności prawdzie. Pociągało to też za sobą konieczność sporego wyprzedzenia w przygotowaniu poszczególnych numerów, gdyż państwowa cenzura zawsze miała swój czas, a często też pod różnymi pretekstami go nadużywała, żeby opóźnić, w ten sposób utrudnić terminowe ukazywanie się miesięcznika. Często działanie tych urzędów wyglądało na celowe i z góry zaplanowane. Pod jaką presją wtedy działaliśmy, niech świadczy choćby fakt, że w tym trudnym czasie miesięcznik „Msza Święta” osiągał nakład 20 tysięcy egzemplarzy i był sporym narzędziem oddziaływania duszpasterskiego na wiernych w Polsce, a także poza granicami kraju. I z tym – jak widać – Opatrzność Boża sobie radziła!  

G. D.: Wracając do profilu pisma, z przywróconego podtytułu wynika, że zależało Księdzu Redaktorowi, aby odpowiadało ono na głód popularnej teologii wśród wiernych w Polsce. Zwłaszcza że wiele się w tej dziedzinie nowego działo. W roku 1965 zakończył swoje prace Sobór Watykański II, który zapoczątkował wielką odnowę liturgiczną. W jaki sposób pragnął Ksiądz wpisać te wszystkie zachodzące w liturgii przemiany w merytoryczną zawartość miesięcznika?

ks. M. K.: Przekazywać i popularyzować treści Soboru Watykańskiego II, szczególnie w dziedzinie liturgii – to był nasz absolutny priorytet. Można powiedzieć, że byliśmy w tej dziedzinie nawet za gorliwi, bo otrzymując na bieżąco francuskojęzyczny „L’art d’eglise” i łacińskie teksty dokumentów soborowych, zaznajamialiśmy z nimi naszych czytelników. Współpracowaliśmy z polskimi liturgistami, entuzjastami soborowej odnowy, między innymi z ks. Bogusławem Nadolskim TChr, z ks. Stanisławem Hartliebem, z ks. Romanem Michałkiem, specjalistą od prawa liturgicznego, i innymi. Nie mogły umknąć naszej uwadze takie ważne momenty, jak wcielanie w życie nowych przepisów liturgicznych, nowe wydania ksiąg liturgicznych dostosowanych do odnowionej liturgii, w tym nowego Mszału Rzymskiego czy Lekcjonarza. Należy pamiętać, że była to bardzo duża zmiana, do liturgii wszedł język polski, generalnie zmieniło się podejście do uczestnictwa wiernych, które miało być teraz pełne, czynne, bardziej świadome. Przeobrażeniom zaczęło ulegać nawet wnętrze świątyni, dlatego na naszych łamach ukazywaliśmy wzory adaptacji wnętrz kościelnych do sprawowania odnowionej liturgii. Wychodząc naprzeciw potrzebom, zamieszczaliśmy nawet projekty związane z poszczególnymi okresami czy konkretnymi celebracjami liturgicznymi, na przykład projekty ołtarzy na Boże Ciało, projekty żłóbków, ołtarzy adoracji Najświętszego Sakramentu na Wielki Czwartek czy Grobów Pańskich na Wielki Piątek, często autorstwa ściśle współpracującej z miesięcznikiem artystki pani Wandy Gałczyńskiej czy moje własne. Wiele nowego działo się też w muzyce kościelnej, w śpiewie liturgicznym, co przez wiele lat w naszym miesięczniku pięknie przybliżał ks. Ireneusz Pawlak, wykładowca w Instytucie Muzykologii Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie. To wszystko pociągało za sobą konieczność swoistej liturgicznej katechezy, z którą szybko pragnęliśmy dotrzeć do jak najliczniejszej rzeszy wiernych. Bywało, że za ten pośpiech byliśmy przez polskie władze kościelne nawet upominani.

G. D.: Pismo od początku do dziś wydawane jest przez Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej – zgromadzenie zakonne powołane do życia przez Sługę Bożego kard. Augusta Hlonda, podejmujące pracę duszpasterską w środowiskach polonijnych na świecie. Zatem na ile miesięcznik otwierał się przez te lata na Rodaków żyjących na obczyźnie? Przecież oni także w większości są wierzący, praktykujący, a do tego jeszcze tęskniący za modlitwą i liturgią celebrowaną po polsku…

ks. M. K.: Formację modlitewną i liturgiczną w języku ojczystym w skupiskach polonijnych zostawialiśmy naszym polskim duszpasterzom, zresztą reforma liturgiczna i duszpasterska według nauki Soboru Watykańskiego II była na Zachodzie wprowadzana o wiele szybciej niż w kraju. Natomiast posłannictwo Towarzystwa Chrystusowego było realizowane na łamach „Mszy Świętej” w inny sposób i z innego powodu. To w kraju potrzebne było przypominanie o istnieniu Polonii i duszpasterstwa dla Polaków. W czasie tak zwanej odwilży politycznej za czasów W. Gomółki w 1956 roku pozwolono Towarzystwu na wydawanie „Głosu Seminarium Zagranicznego” jako przedwojennej kontynuacji, ale po 3 numerach ponownie zlikwidowano ten tytuł. Dlatego postanowiliśmy wprowadzić do „Mszy Świętej” dział pt. „Wśród Polonii’, aby czytelnikom w kraju przypominać o istnieniu duszpasterstwa polskiego za granicą, a Polonii – że o niej pamięta się w kraju.

G. D.: Pamiętam taki moment, kiedy zastanawiano się nad zmianą głównego tytułu miesięcznika. Dyskutowano też o jego merytorycznym wnętrzu, o szacie graficznej. „Msza Święta” – dzisiaj brzmi to mało marketingowo, może nawet staroświecko wobec ogólnie panującego modnego liberalizmu. Co Ksiądz Redaktor myśli o współczesnej misji tego pisma?

ks. M. K.: Dyskusje o tym, jak lepiej trafić do umysłu i serca czytelnika, były w Redakcji często podejmowane. W czasie mojej kadencji były to tak zwane „marzenia ściętej głowy” – o zmianie tytułu nie mogło być mowy, komuniści pilnowali, aby pisma religijne były właśnie „staroświeckie, nieatrakcyjne”, aby upadły same z braku czytelnika. Ich czynne działania obróciły się jednak przeciwko nim, ograniczanie tytułów i nakładów stworzyło taki głód drukowanego słowa religijnego, że cokolwiek i jakkolwiek by się ukazało o Bogu i religii, było rozchwytywane na rynku czytelniczym. Usypiało to wprawdzie i nas, ale staraliśmy się być czujni. Wobec świadomego niszczenia sacrum w życiu publicznym, uparcie broniłem religijnego charakteru okładki pisma, aby było ono łatwo rozpoznawane wśród zalewu świeckiej prasy – to jest bardzo aktualne i dzisiaj. Czasopisma katolickie powinny moim zdaniem propagować wartościową sztukę religijną, której po tylu wiekach chrześcijaństwa mamy pod dostatkiem. Ilustracja ma wielkie znaczenie dla dzisiejszego społeczeństwa kultury obrazu – nie za duże teksty przeplatane dobrą, atrakcyjną ilustracją mają szansę przyjęcia przez czytelników.
Msza Święta, Eucharystia – jako Wielkie Misterium spotkania człowieka z Bogiem, zawiera tyle treści, że miesięcznik pod tak jednoznacznie brzmiącym tytułem: „Msza Święta”, nieustannie przybliżający treści tego Wielkiego Misterium, sam się obroni. Dziś, z perspektywy 75 lat, uważam, że tytuł ten był wręcz proroczy, jak wiele dzieł i słów Sługi Bożego kard. Augusta Hlonda. Podobało mi się brazylijskie tłumaczenie łacińskiego „Ite missa est” – „Idźcie, wasza misja się rozpoczyna” i wierni wychodzili zaraz z kościoła. Tak chciałbym powiedzieć dzisiejszym Redaktorom i pracownikom Redakcji na ten piękny Jubileusz: „Wasza misja stale się rozpoczyna na nowo i trwa”.

Ks. Michał Kamiński TChr, ur. 21 sierpnia 1935 r., pierwszą profesję zakonną w Towarzystwie Chrystusowym dla Polonii Zagranicznej złożył we wrześniu 1952 r., święcenia kapłańskie przyjął z rąk abpa Antoniego Baraniaka w poznańskiej katedrze 23 maja 1959 r. W latach 1959-1964 studiował polonistykę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W sierpniu 1968 r. przez przełożonych zakonnych został powołany na stanowisko Redaktora Naczelnego miesięcznika „Msza Święta”. Pełnił tę funkcję przez 26 lat – do grudnia 1995 r. – najdłużej w dotychczasowej historii pisma.

Uwaga! To jest tylko jeden artykuł z miesięcznika "Msza Święta". Pozostałe przeczytasz w numerze dostępnym w Wydawnictwie Hlondianum:

« powrót do numeru