ks. Tomasz
Od komży do ornatu: Potrzebowałem jakiegoś znaku...
Artykuł pochodzi z miesięcznika "Msza Święta" nr 11, listopad 2010
Chyba każdy kapłan, każdy brat, każda siostra zakonna wraca myślami do tego momentu, w którym usłyszeli wezwanie Pana: „PÓJDŹ ZA MNĄ!”. Sam wracam do tej chwili i wspominam ją z wielkim wzruszeniem. Trzeba jednak mocno podkreślić wkład otoczenia w rozeznawanie i rozwój powołania, bo formacja, czyli czas przygotowania do przyszłej posługi zakonnej i kapłańskiej, rozpoczyna się już w domu rodzinnym. Rodzice, rodzeństwo, dziadkowie – najbliżsi są pierwszymi wychowawcami, a dom rodzinny – pierwszym seminarium. Sługa Boży Papież Jan Paweł II w rodzinnych Wadowicach 16 czerwca 1999 roku o tym pięknie zaświadczył: „Tu, w tym mieście, w Wadowicach, wszystko się zaczęło. I życie się zaczęło, i szkoła się zaczęła, i studia się zaczęły, i teatr się zaczął, i kapłaństwo się zaczęło”.
Te papieskie słowa potwierdzają wielki wkład rodziny i rodzinnego domu w rozwój powołania zakonnego i kapłańskiego. A zatem chyba każdy z powołanych wiele zawdzięcza swoim rodzicom i rodzeństwu: to rodzice bądź dziadkowie uczyli modlitwy – najpierw tych prostych kilku słów, aby Bogu dziękować i Boga prosić, później też innych modlitw oraz katechizmu. To oni pokazywali, kim jest Bóg, że On jest najważniejszy, że należy Mu się cześć i miłość za wszelkie dary, którymi nas obdarza. Tak też rodziło się moje powołanie. Rodzice prowadzili mnie do kościoła na niedzielną Eucharystię, uczyli modlitwy i modlili się razem ze mną… Widząc wiarę swoich rodziców, budowałem się nią i starałem się ją naśladować. Moje powołanie kiełkowało u ich boku, by w pewnym momencie niejako wybuchnąć własnym życiem.
Od wczesnego dzieciństwa pojawiało się marzenie, żeby zostać księdzem. Jako kilkuletni chłopiec powiedziałem o tym duszpasterzowi w czasie kolędowych odwiedzin. Potem byłem ministrantem, lektorem, mocno zaangażowanym w parafii. Jednak to nie wystarczało, potrzebowałem jakiegoś znaku. Znaku, który wskazałby mi życiową drogę; znaku, który pozwoliłby odczytać życiowe powołanie. I rzeczywiście Pan sam dał znak w dniu moich osiemnastych urodzin.
Właśnie wtedy „wybuchło” moje powołanie. Był piękny lipcowy dzień, 8 lipca 1997 roku. Z rodzicami i rodzeństwem byłem na wakacjach u babci na Mazurach. Tego lipcowego dnia z całą rodziną poszliśmy do kościoła na Mszę Świętą. Była sprawowana w mojej intencji, aby Pan Bóg błogosławił mi w dorosłym życiu. Gdy sprawujący Eucharystię kapłan odczytywał Ewangelię, usłyszałem następujące słowa: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Mt 9,37-38). Dla mnie to był znak, słowa zabrzmiały jak Boże wezwaniem, aby pójść za Nim, aby poświęcić się dla Niego. Rok później, po zdaniu matury, przekroczyłem progi domu nowicjackiego w Mórkowie, podjąłem drogę powołania kapłańskiego i zakonnego w Towarzystwie Chrystusowym dla Polonii Zagranicznej.
Dziś dziękuję dobremu Bogu za swoich rodziców, bo wiem, ile im zawdzięczam. Wyrażając Panu Bogu swoją wdzięczność, jednocześnie proszę, aby miał ich w swojej opiece, obdarzał zdrowiem, długim życiem i swoim błogosławieństwem. Za to ich poświęcenie dla mnie oraz dla mojego rodzeństwa ofiaruję im codzienną modlitwę, a także w intencji pozostałych moich najbliższych. Zachęcam też innych do modlitwy w intencji licznych i świętych powołań zakonnych i kapłańskich. Zachęcam do modlitwy także wszystkich, którzy stoją przed wyborem życiowej drogi, życiowego powołania. Módlcie się tymi słowami: „PANIE, SPRAW, ABYM BYŁ (BYŁA) TAM, GDZIE TY CHCESZ!”. Kiedyś ktoś podpowiedział mi słowa tej modlitwy, tego jednego zdania, które z pewnością pomogły mi właściwie obrać życiową drogę.