ks. Bogusław Kozioł SChr
Ofiara najprawdziwszym świadectwem kapłańskiego życia
Artykuł pochodzi z miesięcznika "Msza Święta" nr 05, maj 2010
Papież Paweł VI podczas jednej ze swoich audiencji mówił, że „człowiek współczesny chętniej słucha świadków niż nauczycieli; a jeśli już nawet słucha nauczycieli, to dlatego, że równocześnie są oni świadkami. Doznaje wtedy czegoś w rodzaju instynktownej odrazy wobec wszystkiego, co wydaje się być udawaniem, fasadowością lub kompromisem. W związku z tym ceni się wartość życia prawdziwie zgodnego z Ewangelią!” (Paweł VI, Przemówienie podczas audiencji ogólnej, 2 X 1974). Słowa te, mimo że upłynęło ponad 35 lat od ich wypowiedzenia, nie straciły nic ze swojej aktualności. Człowiek dwudziestego pierwszego wieku, jak zapewne człowiek każdej epoki, bardziej chciałby widzieć świadków, aniżeli tylko nauczycieli. Odnosi się to przede wszystkim do życia kapłańskiego, któremu nieraz zarzuca się pewną fasadowość, nie podpartą autentycznym świadectwem.
Coraz częściej współczesny świat, czy raczej ojciec kłamstwa, chce wmówić wszystkim, że faktycznie w obecnej dobie wśród kapłanów nie ma już żadnych autentycznych świadków wiary i miłości. Stąd bez żadnego miłosierdzia, wręcz z szatańską zjadliwością wyciąga się na światło dzienne i rozgłasza z wielkim impetem wszelkie, nawet najdrobniejsze skandale i uchybienia. Z drugiej zaś strony, co stanowi swoistego rodzaju paradoks obecnego wieku, bez żadnych hamulców promuje się laksystyczny styl życia, mogący usprawiedliwić dosłownie wszystko. Dotyczy to szczególnie najbardziej delikatnej sfery życia ludzkiego, jakim jest dar ludzkiej płciowości.
Dlatego to Kościół, pamiętając o zasadzie, że „verba docent, exempla trahunt”, czyli że „słowa pouczają, a przykłady kształcą”, stawia nam ciągle przed oczyma wzór kapłanów, którzy nie dali się omamić złudnym mirażom zła i nieprawości, lecz wytrwali wiernie do końca w swoim powołaniu. Taką postacią jest choćby osoba św. Jana Marii Vianneya, którego życie i wiarę poznajemy i zgłębiamy zwłaszcza teraz, w trwającym Annus sacerdotalis.
Jedną z zasadniczych cech duchowości kapłańskiej jest ofiara i miłość. Ofiara kapłańskiego życia wiąże się ściśle z Najświętszą Ofiarą, do której sprawowania powołany jest każdy kapłan. Tę ofiarę prezbiter ma nie tylko celebrować, ale powinien realizować ją swoim życiem. Z kolei miłość do Boga i do bliźniego powinna być motorem wszelkich kapłańskich działań. Zewnętrznym wyrazem tej miłości jest między innymi celibat i umiłowanie cnoty czystości, o czym była mowa w poprzednim numerze „Mszy Świętej” (zob. „Msza Święta” 4/2010, s. 16-17). Połączenie zaś ofiary z miłością staje się chyba najbardziej wymownym znakiem i klarownie czytelnym świadectwem powołania i życia kapłańskiego.
Zatem spróbujmy wydobyć z mroków historii jeszcze jedną postać kapłana, która może stać się pewnego rodzaju antidotum na ataki i zarzuty współczesnego świata wobec kapłanów, szczególnie tych dotykających sfery seksualnej człowieka. Świat bowiem, w kontekście różnych skandali, niczym buddyjską mantrę powtarza slogan: „tak wszyscy robią”, wskazując arbitralnie, że uleganie złu należy jakby do istoty duchowości kapłańskiej. A jednak nie wszyscy tak robią!
Był rok 1945. Ze wschodu na zachód zmaltretowanych przez nazizm ziem polskich przesuwał się front wyzwoleńczy. Armia radziecka raz po raz zatykała swój zwycięski sztandar, przynosząc wyzwolenie umęczonemu polskiemu narodowi. Jednak ta upragniona wolność wiązała się nieraz, a nie były to rzadkie przypadki, z dalszymi prześladowaniami, gwałtami, kradzieżą, morderstwami. Zatem zamiast wolności oswobodziciel niósł odór zła i nienawiści, ale także prowokował do tego, aby „nie dać się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężać” (Z orędzia Jana Pawła II na Światowy Dzień Pokoju, 1 stycznia 2005 roku).
1 lutego 1945 roku, w godzinach przedpołudniowych, na plebanię w Lędzinach, miejscowości oddalonej około 10 km od Tychów, na Śląsku, gdzie posługę duszpasterską pełnili wówczas dwaj gorliwi kapłani: ks. Jan Klyczka, jako proboszcz, i ks. Paweł Kontny SChr, jako wikariusz, przybiegły dwie nastolatki, prosząc o pomoc i obronę przed rozzuchwalonym Rosjaninem. Okazało się, że jednemu z żołnierzy, będącemu w stopniu oficerskim, popsuł się samochód. Wszedł do pobliskiego domu, gdzie zastał matkę w średnim wieku z trojgiem dzieci. Poprosił o wodę, którą zaniósł do samochodu, ale odnosząc konewki, zapragnął dać upust swoim żądzom i „zabawić się” z tą kobietą. Matce udało się uciec z domu. Rozwścieczony Rosjanin rozkazał córce znaleźć matkę pod groźbą rozstrzelania. I właśnie ta córka, mająca wtedy 13 lat, korzystając niejako z rozkazu żołnierza, pobiegła na plebanię, szukać tam pomocy.
Bez chwili zastanowienia z pomocą przybiegł ks. Paweł Kontny SChr, wikariusz w tej parafii. Jednak nie zastał w domu już tego żołnierza, ale przez okno zobaczył, że ów oficer próbuje zaciągnąć do swojego samochodu dwie inne młode dziewczyny. Nie namyślając się wiele, ks. Paweł wybiegł z domu i próbował wyperswadować oficerowi ten kolejny niecny zamiar. Niestety, reakcja miejscowego wikariusza spotkała się z ostrą kontrreakcją żołnierza radzieckiego – ks. Paweł Kontny SChr został zastrzelony. Zginął na podwórku budynku, który do dziś nazywany jest przez miejscową ludność „owczarnią”, gdyż tu kiedyś po prostu trzymano owce. Ks. Paweł zginął, ale ta śmierć przyniosła prawdziwą wolność dla zaatakowanych dziewczyn. Nie zostały zgwałcone przez Rosjanina, lecz zdołały uciec.
Zaraz po śmierci kapłan ten był stawiany przez wielu jako wzór gorliwego pasterza i spontanicznie uznawany za męczennika. Ks. biskup Stanisław Adamski, ówczesny ordynariusz katowicki, miesiąc po tych wydarzeniach w Lędzinach w następujący sposób ocenia ks. Pawła: „Odnośnie do ks. Kontnego muszę zakomunikować bolesną i równocześnie radosną wiadomość, że już nie żyje. Zmarł bowiem jako męczennik w obronie czci niewieściej w Lędzinach i tam został pochowany przy ogromnym udziale ludności parafii lędzińskiej, jak i całej okolicy. […] Śp. ks. Kontny przebywał wpierw u rodziców w Tychach i pomagał w duszpasterstwie. Na prośbę ks. proboszcza przeniósł się potem do Lędzin, gdzie ku zadowoleniu Kurii, proboszcza i parafian spełniał wszystkie obowiązki wikarego. Żalów na niego nie było żadnych, egzaminy jurysdykcyjne zdawał zadowalająco” (bp S. Adamski, List do ks. I. Posadzego z dn. 21 marca 1945 r.).
Oto kapłan złożył ofiarę ze swego życia po to, aby inni mogli żyć. W ten sposób, sam będąc po celebrze porannej Eucharystii, niejako przedłużył bardzo konkretnie tę Ofiarę na swoje własne życie. Oddając swoje życie, złożył Bogu Ojcu swoją Mszę życia. Na płycie nagrobnej, jak również wcześniej w księdze zmarłych, zostały zapisane następujące słowa: „ks. Paweł Kontny, który zginął jako dobry pasterz za owce swoje” (Księgi metrykalne parafii pw. św. Anny w Lędzinach). Bo przecież „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13).
W duchowości kapłańskiej, podobnie jak w duchowości eucharystycznej (o czym była już mowa w artykule: B. Kozioł, Jest to ta sama Ofiara… „Msza Święta” 3/2009, s. 14-15), mocny akcent kładzie się na fakt, aby Msza Święta, ze wszystkimi swoimi konsekwencjami, wnikała głęboko w życie każdego kapłana i stawała się nie tylko formalnym aktem liturgicznym, ale autentyczną ofiarą. Kapłan ma więc ofiarować Bogu Ojcu nie coś, lecz przede wszystkim samego siebie. Prezbiter powinien więc oddać siebie kapłaństwu, posłannictwu kapłańskiemu, a to oznacza całkowite oddanie siebie. Stąd hostią ofiarną dla kapłana nie może być tylko chleb eucharystyczny, składany w darze podczas Eucharystii. Każdy dzień i dosłownie każda chwila powinna stawać się Mszą życia dla kapłana. Być autentycznym kapłanem – to znaczy ciągle żyć w stanie łaski uświęcającej, czyli podejmować nieustanną walkę z grzechem. Oznacza to również ofiarowanie na każdy dzień swojego życia na służbę powołaniu kapłańskiemu i stałe wierne wypełnianie tej służby. Jest to konieczność kapłańskiego życia, o ile ksiądz nie chce żyć w kłamstwie i w sprzeczności z najdostojniejszą czynnością swojego powołania, jaką jest sprawowanie Ofiary mszalnej.
W życiu ks. Pawła Kontnego SChr wypełniła się do końca i we właściwy sposób ofiara jego Mszy Świętej. Zapewne nie przypuszczał, że słowa, które wypowiadał wraz z ludem podczas porannej Eucharystii, spełnią się w południe tego samego dnia: „Módlcie się, bracia, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec wszechmogący…”.